czwartek, 26 września 2013

Czarne chmury nad Śląskiem. Śląsk - Cracovia 0:3

Zachmurzone niebo nad Wrocławiem, czarne chmury nad klubem i czarna rozpacz kibiców po środowym meczu, który przecież miał przynieść nam kolejne trzy punkty.

Niestety spadkowa forma Śląska, którą zwiastowała już słabsza dyspozycja piłkarzy w meczu z Ruchem, wczoraj znalazła pełne potwierdzenie na boisku. Śląsk przegrał w sposób zdecydowany i bezdyskusyjny. Cracovia niemal przez cały mecz była zespołem lepszym (poza krótkimi fragmentami gry w pierwszej połowie spotkania) i wygrała w pełni zasłużenie. Co prawda niemal przez cały mecz graliśmy w osłabieniu (w 4 minucie za interwencję poza polem karnym czerwoną kartkę zobaczył Rafał Gikiewicz), ale gdyby nie tragiczna skuteczność, a dokładniej jej brak i więcej rozsądku na ławce trenerskiej, mogliśmy ten mecz przynajmniej zremisować. Stało się jednak jak się stało. Śląsk w tym momencie jest w wyraźnym dołku już nie tylko organizacyjnym, ale i sportowym. Przyszłość niestety rysuje się w czarnych barwach - szczególnie ta w aspekcie pozasportowym. 

Pat właścicielski, wniosek o upadłość klubu, kolejni wierzyciele zgłaszający się po spłatę zaległości, w końcu samo zadłużenie klubu wobec zawodników to argumenty, które skutecznie mogą wpływać na sportową postawę piłkarzy na boisku. Wczoraj doszło do tego kompletne niezrozumienie boiskowej sytuacji przez sztab szkoleniowy. Trener zapomniał do czego służą zmiany i w żaden sposób nie pomógł drużynie, która już od 60minuty oddychała rękawami. Zmiana w 82 minucie dobrze spisującego się Sochy na Patejuka dopełniła jedynie dzieła zniszczenia. Od razu po zejściu Sochy jego stroną boiska poszła kontra (Patejuk nie zdążył z asekuracją), która dobiła Śląsk. Z wyniku 0:2 nie dało się już podnieść. Dodatkowo w doliczonym czasie gry świetnym podaniem popisał się Danielewicz, a Budzyński ustalił wynik meczu na 3:0 dla Cracovii. 

Na fotografii zamieszczonej powyżej nie bez przypadku znalazły się dwie postacie, które ponoszą największą odpowiedzialność za kolejną kompromitację - nazywajmy rzeczy po imieniu - na własnym boisku. Gikiewicz co prawda uratował nas przed możliwą stratą bramki, ale zarobił czerwo już na samym starcie meczu, a w dziesiątkę byliśmy niemal bezradni, szczególnie w drugiej połowie, gdy zaczęło ubywać sił. Tutaj do gry wszedł drugi antybohater wczorajszego dnia, czyli trener Levy. Zupełnie niezrozumiały brak reakcji na wydarzenia boiskowe, brak zmian, które były potrzebne jak tlen, w końcu bezsensowna zmiana w samej końcówce, w dodatku nie tego kogo trzeba było zmieniać - pojawia się pytanie, czy trener Levy wrócił już z trybun?

Wniosków na przyszłość brak, bo i ta przyszłość stoi pod wielkim znakiem zapytania. W niedzielę gramy mecz w Warszawie, a przy naszej aktualnej dyspozycji fizyczno-mentalnej obawiam się kolejnego lania przy niemal biernej postawie naszych zawodników i sztabu trenerskiego. Obym tym razem się mylił!

Źródło:
fot.slaskwroclaw.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz